sobota, 16 sierpnia 2025

SIERPNIOWE POWIETRZE

Powietrze pachnie już dojrzałym mlekiem

Zbóż, których z liśćmi szemrze szelest kłosów,

Wąs zaś blednieje słonecznym zaciekiem

Czesany wiatrem niczym pukiel włosów...


Powietrze pachnie wilgotnym podłożem,

Kurzem pajęczyn, co drżą mgłą zroszone,

Gdy je rozciąga gałązek poroże

W przestrzeni płowej koroną zwieńczone...


Powietrze pachnie dojrzałym orzechem,

Grzybnią i wrzosem, i kruchością ściółki,

Drewnem, co wkrada się dymem pod strzechę,

Gdy nad kominem przegania jaskółki...


Powietrze pachnie trawą na proch startą,

Pożółkłym pyłem w piachu rozsypaną

I z kalendarza już wyrwaną kartą,

Którą czas grabi jak wyschnięte siano...


Powietrze pachnie chłodnymi świtami

Jakoby tonią wód zimnem przeszytą...

Żywic krzepnących czuć je bursztynami,

Deszczem cedzonym przez konarów sito...


Powietrze pachnie moimi rękoma,

Na których słońce stygnie pochłaniane,

W które się wżarła kosą ścięta słoma

I kwiaty polne w książkach prasowane...


Powietrze pachnie moimi palcami

Spijającymi sok czosnku, cebuli,

Żonglującymi jabłkami, śliwkami,

I opuszkami w ziołowej koszuli...


Powietrze pachnie pieczonym ziemniakiem,

Żarem popiołu na skórce chrupiącej,

Przekwitającą maciejką i makiem,

I babim latem błądzącym po łące...


Sierpień się chyli ku zachodom słońca,

Zza których wrzesień wschodzi powolutku.

Lato się zbliża jak odpływ do końca,

Ciągnąc za sobą cień o smaku smutku.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




poniedziałek, 11 sierpnia 2025

PRAWDO!...

Czymże dziś jesteś, Prawdo, co której

Nikt już z żyjących że... nie pamięta?!

Przybrałaś ornat barwy ponurej

I tlisz się iskrą ledwo od święta.


Świat zakłamaniem zmysły upija.

Manipulacja podlicza zyski.

Ty, Prawdo, dzisiaj zdasz się niczyja

Niczym rosnące na wierzbie śliwki.


Przeinaczają Twoje znaczenie,

Depczą tożsamość Twojej wartości.

Odwagę łamie strach i milczenie,

Więc nie spotykasz dziś życzliwości,


Gdyż nienawiścią Cię nazywają,

Kiedy słowami namaszczasz usta.

Wrogość, głupotę Ci zarzucają,

Chociaż nie byłaś, nie jesteś pusta.


Na kruchych nogach z gliny się chwieje

Świat wręcz do szpiku kości zepsuty.

Czy już oszalał... czy oszaleje?

Zdaje się cierpieć z bólu czymś struty,


Choć nieświadomy swojej choroby,

Która jak orzeł z nieba zlatuje

I ostrym dziobem kęsy wątroby

Bez znieczulenia zeń wydłubuje.


Świat się Cię wyrzekł, chełpiąc człowieka,

Próbując sprostać jego potrzebom.

Przed Tobą, Prawdo, każdy ucieka.

Jesteś dziś zatem jak ścięte drzewo.


Siadam przy Tobie, Prawdo w agonii,

Bo chcę na co dzień być z sobą szczera.

Czy pierś ma wątła Ciebie osłoni,

Gdy lew kłów pełną paszczę rozwiera?


Twa nieobecność rodzi niepokój,

Wrogie napięcie oraz zmęczenie.

Wyjdź wreszcie z cienia i lud uspokój,

Aby pokonać dusz udręczenie,


Aby umysłom przywrócić światłość

I odbudować harmonię bytu,

Bo za daleko dziś kłamstwo zaszło!

Stań odrodzona w koronie świtu!


Uzdrów źrenice, co bielmem zaszły!

Uszom słuch przywróć szeptu dotykiem!

Rozpal nadzieje, które wygasły!

Niech z martwych wstanie świat pełnym szykiem!


Niech znowu kłamstwo ma krótkie nogi!

Niech nieprawości człowiek się wstydzi!

Niech wróg Twój, Prawdo, schodzi Ci z drogi

I Twój majestat w Twym triumfie widzi!


Pragnę porządku oraz jasności,

Którymi, Prawdo, jesteś bezsprzecznie!

W Tobie mam przestrzeń własnej wolności...

Króluj nam, Prawdo, dłużej niż wiecznie!

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




ŻURAW

We mnie rozbrzmiewa krzyk żurawi,

Fanfarą echo moduluje,

Olsu przestrzenie dźwiękiem trawi,

Gdy akustyką w nich wibruje


Jak fala, która w ton uderza

I się odbija od zapory,

I z większą siłą świat przemierza

Olszy przejmując czarnej bory


Swym "A!" na wskroś wręcz przejmującym,

Co błękit tłucze na kawałki

Jakby był lodem pękającym

I trzaskiem kry budzącym ciarki.


Klangor się z piersi mej wyrywa,

Krzykiem wibracji się unosi,

Do lotu kluczem się podrywa,

Na skrzydłach duszę moją wznosi,


Która w harmidrze ów wrzeszczącym

Gwizdem młodości się przebija,

Co nocy dniem ustępującym

Wyraźną nutą się rozwija,


Do snu wrzask tuląc "A!" milczącym,

Gdy siądzie w miejscu niedostępnym,

Ciszy drzemiącej sprzyjającym

I dla hałasu nieprzystępnym.


We mnie rozbrzmiewa krzyk żurawi -

Z zaświatów głos nieśmiertelności,

Który zegarów czujność wabi

Szczęśliwie ku długowieczności,


Fanfarą echo modulując,

Przewodząc w drodze podróżnikom,

"A!" tuż przed nimi paradując

Przeszywającą akustyką


Jako nadzieja w lojalności

Nie zawodząca jak przyjaciel,

Swym "A!" lecąca do wolności

Pod odblaskami ciepłych świateł.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 18 lipca 2025

ZA SIEBIE

Gdzie się podziały moje łany

Zbóż szeleszczących szorstkim wąsem,

Kłos krwistym makiem przeplatany,

Chabrem, co wykę wabi pląsem?


Gdzie się podziały smukłe zboża

Szumnie przez wiatr rozczesywane,

Szemrzące złotą słomą morza

Polnym wianuszkiem okalane,


Bukiety, które chlebem pachną,

Drewnianym młynem nad ruczajem,

W których to wolność nie chce zasnąć,

Ciesząc się nimi jakby rajem?


Kto mi odebrał smak soczysty

Mlecznego ziarna w ciepłej dłoni,

Jakim to kapał kłos mięsisty

Nim się koroną stał na skroni?


Kto z pola zabrał pulchne snopy

Powrósłem w pasie przewiązane

Niczym dorodne, młode chłopy

Słomkowym lśniące się żupanem?


Kto ugorami pozakrywał

Ścierniska, w których grają świerszcze?

Kto zbóż korzenie powyrywał?

Czy ktoś za nimi tęskni jeszcze?...


Stoję nad ziemią zalesioną

Samosiejkami bezczelnymi,

Z której wieś moją wysiedlono

Bez uprzedzenia i przyczyny.


Bezpańskie niebo się kołysze

Nad tą mogiłą wsi straconej.

Echo żałobnie wchodzi w ciszę

Łkaniem traw dzikich odtajnionej.


Z błękitów strącił ktoś skowronka,

Z procy lenistwa weń celując,

Bezdźwięk w obłokach więc się błąka,

Nostalgii mej akompaniując.


Żegnajcie, moje mleczne łany

Pachnące worem pełnym mąki,

W które mak krwisty był wplątany,

Rozkwitające chabrów pąki


I ptasiej wyki fioletowe

Malutkie trąbki na sznureczku.

Żegnajcie morza zbóż słomkowe

Polnego kwiecia we wianeczku.


Tęsknota cierniem serce splata,

Bo was bez przerwy wypatruję...

Z wami pierzchnęły piękne lata,

Co za którymi podróżuję,


Więc czas refleksji nie odmawia

Gościny w progach codzienności,

Co w rezultacie jednak sprawia,

Że nie pozbywam się obcości,


Którą się sama okazuję

Dla współczesnego (bez was) świata...

Tak znów być dzieckiem potrzebuję,

Co śmiech swój z waszym szumem swata.


Przez ramię patrzę... wciąż za siebie

I widzę łany szeleszczące,

Małą ptaszynę, co na niebie

Rozsiewa nuty wzruszające...


I gdy ugorem dzisiaj kroczę,

Rozkładam ręce swe szeroko,

I młyńskim kołem wzrok swój toczę,

Morzami zboża ciesząc oko.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



czwartek, 17 lipca 2025

LIPCOWY PORANEK

Pali się! - wrzeszczy przerażone oko,

Gdy widzi dymu opasłą mgławicę,

Co niczym wstęga ciągnie się wysoko,

Miękkością wełny kryjąc okolicę,


A dusza, leżąc na owym hamaku

I patrząc w nieba błękit krystaliczny,

Nie współodczuwa krztyny nawet strachu

A wręcz zachwala ów widok magiczny,


Który czubkami drzew podtrzymywany

Płynie jak mleka strumień się pieniący...

Dachami domów gęsto osiodłany

Tuman ten czuwa, cierpliwie stojący


Jakoby stado koni śnieżnobiałych

Na skraju lasu jeźdźców czekających,

Żeby kniejówki jedynie rozbrzmiały

Kopytom na łów galopem pędzących...


Tymczasem głuchość krzyczy złotousta

Milczeniem, które wargom nie uchodzi,

Aż echu ciąży barwa głosu pusta,

Co w trawach obok zadumania chodzi,


Więc trzask źdźbeł pęka jakoby gałęzie

Niczym ściernisko na wiór wysuszone,

Porozrzucane wiatrem niemal wszędzie,

Kępami ziela powoli trawione.


Zapach się rosy w powietrzu unosi

Drżącym z wilgoci na skutek przegrzania,

Które serwuje słońce, gdy się wznosi

I swą pożogą cienie precz przegania.


W toń orzeźwienia ów perłowej cieczy

Świat chyżo wchodzi jak naga dziewica,

Co oblubieńca wzrok ukryty cieszy

I gładką skórą w kąpieli zachwyca.


Mus mleka, które wodą rozrzedzone

Kobiece świata krągłości okrywa,

Głębią świeżości by było chłodzone,

Kroplami z ciała zziębniętego spływa.


Zaraz je słońce swym blaskiem okryje,

Zza horyzontu tiulem opadając

I wdzięków piękna świata nie zakryje,

Królewskiej gracji tylko mu dodając.


Oko zastygło duszą ukojone

I chłonie dymu opasłą mgławicę,

Nurtem strumienia śnieżnego niesione,

Który oprósza puchem okolicę.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 16 lipca 2025

"KOCHAM CIĘ"

Z lekko!-dusznością wyłuskane słowo

W bezmyślnym szepcie niemal bez znaczenia,

Wypowiedziane nie sercem, lecz głową

Życie człowieka diametralnie zmienia


Niczym moneta, co miedzianym brzękiem

Uderza w chodnik, przez chwilę wirując,

I ciszę rani, co gasnącym dźwiękiem

Uwagi łaknie, tonom ustępując


Bilonu, który mosiądzem się wciera

W płyty z betonu, na nich zastygając,

Na który głodny łakomie spoziera,

Nic, prócz tych groszy rzuconych, nie mając,


Więc gdy podniesie spod stóp owe słowo,

Czuje się jakby został milionerem,

Choć wartość słowa traktuje surowo

Ów spragnionego jako byłby zerem,


Gdyż budzi w głodnym nadzieję ogromną,

Że się nakarmi za ten grosz do syta,

A ta gotówka, będąc nędznie skromną,

Nawet o okruch chleba nie zapyta.


Wodzony zatem człowiek ów wyznaniem,

Co złudne daje poczucie miłości,

Nie może duszy nasycić kochaniem,

Które objawem jest, lecz naiwności.


Nie trudno bowiem rzucić lekkomyślnie

W przestrzeń ów "kocham cię" wyjałowione,

Bo dawkowanie uczuć lakonicznie

Pożera dusze z tłumu wyłowione,


Uzależniając je od adresata,

Który niezdolny bywa do miłości,

Który ofiarą owych słów pomiata,

Jej nie żałując gestów serdeczności,


A mając za nic niczym zbędny balast

Przez wzgląd trzymany tylko na kaprysy -

Kochany wierzy, że swą miłość znalazł,

A kochający go pożera w ciszy.


Słowa, co w czynach nie mają odbicia,

Rodzą potęgę, ale samotności.

Bez (choćby szczypty) w znaczeniu ich życia,

"Kocham cię" nie ma ni cienia miłości.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 15 lipca 2025

JESTEM JAK...

Jestem jak drzewo, które z puchu liści

Wyciąga palce do bólu uschnięte,

Mając nadzieję, że kiedyś się ziści

To, co przez zazdrość zostało przeklęte,


Że się spod ziemi jak kiełek wygrzebie,

Będące niegdyś żywcem pogrzebane,

Że ujrzy słońce w ów dorodnym siewie

To, co przez podłość zostało zdeptane.


Krzyczą modlitwą dłonie wyciągnięte,

Szarpiąc mankiety nieba milczącego,

Które się zdaje żalem nieprzejęte

Drzewa rozpaczy batem chłostanego.


Wiatr się jedynie chyli nad biedakiem -

Szelest pocieszeń ciszę wścibską wabi.

Szumem powtarza tony jednorakie

Echo, co smutkiem się bezradnie dławi.


Świst, gwizd gałęzi bezlistnych powtarza

Skargi rzucane w przestworza garściami.

Pełznie koroną drzewo do ołtarza,

Aby przed Stwórcą uklęknąć z prośbami,


Których już dźwigać w sobie nie ma siły

I nad którymi liście wypłakuje.

Jędrność zieleni pędy utraciły.

Pod konarami cień się nędzny snuje.


Czasem ptaszyna na gałęzi siądzie,

Radosnym trelem z drzewem się podzieli;

Świt nań osadzi mgły srebrzystej kądziel,

Której się nitka w trawach bielą ścieli.


Usycha drzewo jakby odrzucone

I, chociaż nagie, wśród drzew najpiękniejsze,

Bowiem gałęzie na wiór wysuszone

Szepczą za serce chwytające wiersze.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl